piątek, 30 października 2009

a się nie popiszę popisaniem...

Otóż chcę napisać sobie ot tak... ot, że wstałam... że kawę siorbię.... że oczekuję na Mannka w Trójce... że nie chce mi się nic więcej.. najchętniej zostałabym sobie w takim domowym otuleniu... Świadomość, że jednak trzeba się zebrać i pójść pomiędzy lud pracujący niemiła mi jest.. niestety zieje realnością tak, że myslę iż powinna w tiktaki zainwestować..
Wczoraj musiałam wręczyć wypowiedzenie umowy pracownikowi swojemu i muszę powiedzieć, że radocha to żadna... jakaś psychicznie skacowna się poczułam po tym...
Metody mocno przyziemne na zabicie tegoż uczucia podjęłam.. ćwiczenia z pilatesu jedną godzinę... a po tym godzina aerobiku... Zezwoł zrobiłam się doskonały.. później kawa z Przyjaciółką i rozmowa pomogła (acz wykluczyła ona kawę z Przyjacielem... hmm... czy tam mogę Go nadal nazywać?.. nie wiem... chyba tak... jest świadomość, że więzi pewnych się nie zerwie choćby nie wiem co.... )... Ech nikczemniutką konstrukcje moja psyche posiada miejscowo... a miejscowo potrafię być jednak twardą kobietą... ot takie blaski i cienie bycia kobietą...
No niech ten Mann się już pojawi... niech coś powie.. neich coś zagra...
Uzależnienie mam doskonałe od piątków z nim
jest!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
to stuk kubkiem kawy.... piątek się zaczął :o)

hmm..a 8 listopada w Łodzi występuje Gaba Kulka... ciągnie mnie na jej koncert niezwykle, koncert ma formę łączoną z Czesławem, który śpiewa (byłam ongiś na koncercie - bardzoż fajnie było).. i Dick4Dick... Tej ostatniej formacji nie znam... acz na youtubie przestawiają się tak...





Może z córą bym pojechała... niech się obeznaje z muzyką na żywo.... mmm.. Gaba na żywo brzmi ufam, że rewelacyjnie...

niedziela, 25 października 2009

Wrocław i inne takie

Właśnie wróciłam z objazdówki rodzinnej.. przy okazji szwędanie się z dziecięciem mym po starówce wrocławkiej... wszystko pięknie.. rodzina wspaniała... tylko tego jedzenia niezliczone ilości ;o)

A tak w drodze powrotnej przypomniała mi się piosenka, która przyprawiła mnie o spazmy śmiechu zasłyszana oczywista w Trójce..
Otóż należy posłuchać od 4:08 nagrania...
Kabaret Hrabi i Piosenka o Andrzeju... ;o)
A teraz kąpiel i sen.... okrutnie styrana po tej wieczornym powrocie...

środa, 21 października 2009

ech ten Kościół...

Miałam mszę za Dziadków i Ciocię, a że byli mi bliscy niezwykle uczestniczyłam w tej tzw ceremonii.... Początki ciekawe... a im dalej tym (wg mnie tagicznej)... przypowieść o kobiecie, którą to zabrał Odprawiający Mszę po drodze - przedziwna... Otóż owa kobieta zmierzała do kogoś, kto miał za pomocą lania woskiem przywrócić jej zdrowie (co ponoć zrobił z wnuczkiem owej kobiety) zakończyła się wnioskiem w postaci, że powinna ona czem prędzej lecieć do spowiedzi.. Wszak zawierzyła innym, miast całą swą wiarę pokładać w Bogu. Widać ja człek małej mocno wiary jestem... ale pojawiło mi się zapytanie: czy grzesznikami są również ci co do lekarzy biegają? wszka powinni ZAWIERZYĆ!..
Ale nic to.. idźmi dalej... zakończenie mszy i informacja, że krzyżyki z odpustami (jakimiś.. nie wiem.. nie kojarzę czego dotyczą) - można nabyć w kościele i gwarantują one, że leżacy na łożu ostatecznym chwytając taki krzyżyk w dłonie sprawia iż wszelkie przewiniania są mu odpuszczone... z czystą kartą idzie w niebiosa bramy..
No wybaczcie.. albo ja jestem cyborg nie potrafiący zrozumieć rzczy zrozumiałych.. albo coś na lini nauk Kościoła w drodze do przekazu bezpośredniego siada.... ogniwo nawaliło...
Nie jestem w stanie tego ogarnąć swym prowincjonalnym rozumkiem... Znaczy wszystko na sprzedaż? nawet jakość życia po drugiej stronie?


Dla wyciszenia kochana.. wspaniała Shirley Horn... Prawda, że spływa z człeka napięcie kiedy się Jej słucha... ?
Na mnie działa zawsze...
hmm... a teraz cudowny odpływ....



A tak na dobranoc... wróciłam do domu po ciężkim dniu pracy i późniejszej wizycie u Bratówki, która leży w szpitalu z Młodszym - zapalenie płuc i krtani (to ten co to 107.07.2007 się narodził)... połaziłam po mieszkaniu, na papiery nie mogłam patzeć bez obrzydzenia, więc stwierdziłam, że koniec pracy na dzisiaj - nalałam sobie lampke wina i co słyszę - moje własne dziecię mówi "Mama - codziennie pijesz wino".... na co Kuba (starszy syn brata mego) - "a moja mama flaszkę".. ;o)....
tia... dzieci.... małe agentki Tomaszki...

niedziela, 18 października 2009

namiętności...

Są chwile - nawet bardzo często - kiedy wydaje mi się, że wszelkie większe łaknienia, apetyty wyciszyły się gdzieś wewnątrz mnie... Nadchodzą jednak takie chwile, kiedy wystarczy muzyka (a ta faktycznie działa na mnie w sposób nieopisany)... taniec (tutaj również ulegam namiętnie)... i czuje jak krew zaczyna mocniej pulsować... zagryzam usta... czuję falowanie piersi... plecy się prostują... oddech staje się mocniejszy i cięższy...
Ale jak tak nie reagować kiedy ogląda się się El Tango De Roxanne z Moulin Rouge.. :o)
Co za klimat.... to wykonanie Roxanne od pierwszego spotkania z tym filmem sprawiło, że popadłam w stan miłości diabolicznej i zachłannej.... echhhhh.... zatańczyć tak... mmmmmmrrrrrrrrrrrauuuuuuuuuuuuuu....

Tyle wiem o sobie, ile nas sprawdzono...

TVP Kultura pokazała- niestety jedynie fragment - koncertu Breakoutu... I tak mnie jakoś wessało... Nalepa to fenomen... teksty... muzyka.. wykonanie.. zawsze na najwyższym poziomie - nie ma i nie było drugiego polskiego zespołu, który mógłby się mierzyć z Breakoutem (takie jest moje zdanie... powtarzane zresztą dosyć często)...Poza tym mam bardzo miłe wspomnienia z koncertu Tadzia Nalepy w Łodzi... atmosfery klubu.. Przyjaciela z którym byłam... ciepło na duszy i ciele... Było to COŚ!...
hmm... jakaś niedogrzana się czuję... deficyt czułości...


Ostatnio przeczytałam wzmianki w temacie niejakiego agenta Tomasza i ofiar jego działalności typu Beaty Sawickiej i Weroniki M.Pazury... Oczywista komentarze były w klimacie, że nigdy, że nie pojmują, że jak można było itd itp w tonie krytykującym uległość pań Beaty i Weroniki...
hmm..i tak bardzo na miejscu wydaje się cytat z Wislawy Szymorskiej...

Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.

Mówię to wam ze swego nieznanego serca.”...

Wszak ileż to razy człowiek otwierał oczy w zdumieniu, kiedy to sam zrobił coś o co się nie podejrzwał... zapytany wcześniej prawie, że zadudniłby w pierś waląc z sił całych - że on NIGDY by czegoś takiego nie zrobił!!!!!!! A po latach... nauczywszy się pokory.. poznawszy słabości swe.. a właściwie ich nieokreśloność niezmierzalność... wie już - że ze słownika swego podręcznego słowo NIGDY należałoby wymazać...

Ale nic to... wracam do Breakoutu...




hmm.. wszak od tego się onegdaj wszystko zaczęło...

niedziela, 4 października 2009

wmasowywaniem życie stoi...

Taką to właśnie konkluzję miałam po wieczornych rytuałach... Niewinnie, tradycyjnie od kąpieli się zaczęło... ręcznik również niewinnie wyglądał.. lecz kiedy już skóra sucha było - poszłooooooooooo... balsam na całość ciała... a później - w uda, pośladki jedno.... szyję drugie... twarz trzecie... a kiedy usiadłam wygodnie by w stopy wmasować krem to właśnie przyszło do mnie..."wmasowywaniem wieczór mój stoi..."....
Niesamowite jest ileż to kobieta musi zrobić by wyglądać na niezrobioną... a piękną naturalnie... ;o)....
A na wyciszenie... spokojne zsunięcie z siebie dnia zapuszczę kawałek, którym mi Cyndi Lauper zaskoczyła... niewiele z jej piosenek zapadło mi w pamięc.. na pewno "True Colors".. na pewno "Time after Time"...
Wykonaniem "If you go away" zatrzymała mnie... Zawsze w tym utworze zachwycała mnie Shirley Horn... jak dla mnie popełniła ona mistrzostwo w tej materii.. niemniej Cyndi ma w sobie - jak to niektórzy określają - coś z tragizmu dziecka...
Usłyszałam to pierwszy raz jadąc samochodem... nie powiem - gęsią skórkę dostałam...

sobota, 3 października 2009

zabawne pamięci niepamięci... i Elvis.. Elvis żyje ;o)

Miałam jakieś tam wrażenie, że data wczorajsza to odegrała coś tam w moim życiu.. akcencik jakiś... Niespecjalnie chciało mi się zagłębiać w temat skoro nic samoistnie nie ujawniło się.. No i dzisiaj... kiedy skojarzyłam, że są imieniny Teresy - czyli i mojej cioci, której niestety nie ma już po tej stronie czarnej linii - przypomniałam sobie jak na moim weselu po północy składałam jej życzenia.... No i jest!! Toż to wczoraj minęło 17 lat od chwili kiedy to rzuciłam niefortunnie "TAK"... Fortunności tego czynu nie będę oceniać... incydent małżeński zakończony... a dzieciątko cudne mam!.. Więc nic się nie dzieje ot tak.. jeno po coś... I co tam.. siorbnę sobie pod ten jubileusz kawusię... stuk!! i siorb!
Przyśpiewuje mi Elvis.. w kawałku, który bardzo lubię w jego wykonaniu Bossa Nova Baby... i tak patrząc na niego... myślę sobie, że trudno się dziwić szalejącym tłumom nastolatek... ma ów gość wdzięk w sobie... (oczywista w wersji do obtycia się nadmiernego... ) ;o)


hmm... a tak w ogóle za tydzień mam imprezę pod hasłem "Kurtyzany i Alfonsi" (pierwszy człon podaję w wersji delikatniejszej ;o) )...
Trzeba będzie założyć spódnicę... i to dość minimalistyczną w formie... a to się Szczecin zdziwi... spotykamy się ponad rok... a jeszcze mnie w spódnicy nie podejmował... ;o)