czwartek, 27 maja 2010

taniec..

Uwielbiam tematy taneczne... zarówno sama lubię tańczyć jak i oglądać jak robią to inni... szczególnie kiedy czynią to ludzie, dla których taniec to pasja... sens istnienia... lub też chęć wyrażenia siebie poprzez niego..
Hiszpanie tańczący to jest po prostu bajka... coś nie do opowiedzenia.. ich ruchy... oddawanie każdego dźwięku... cudo...
Jeżeli chodzi o konkretny taniec - to tango argentyńskie... to jest niesamowite kiedy ogląda się tancerzy z wyższej półki... to co oni wyprawiaja w parze... to co się dzieje pomiędzy mężczyzną i kobietą... mmmm.... cudo...
I jest program, który śledzę od kiedy się właściwie pojawił... You Can Dance... Młodzi.. zdolni ludzie.. którzy postawili wszystko na jedną kartę.. a jest nią taniec właśnie....
To co wczoraj pokazali Kuba i Paulina... mmmmmmmmmmmmmmmmmm... zobaczcie sami...


niedziela, 23 maja 2010

przesyłka...

Długo kazała na siebie czekać przesyłka z płytką The Wynton Marsalis Quintet & Richard Galliano "From Billie Holiday to Edith Piaf"... Radość z jej posiadania jest niebywale duża... pięknie wciąga... akordeon Galliano zachwycał mnie już wielokrotnie... teraz również... W połączeniu z fenomenalną trąbką Marsalisa po prostu bajka...
Poznajemy się z tą muzyką nieustannie.. jest to koncertowy krążek... czuć radość z grania muzyków... i to jest również to co składa się na jej wciągający klimat... Pisałam już o tej płytce... I mniej więcej byłam przygotowana na to co dostanę... Jednak kiedy ma się już całość.. i płynie utwór za utworem... kiedy słyszy się jak to żyje.. pulsuje.. uzupełnia się... to zupełnie inny odbiór... Można się zatracić...

A co ważniejsze.... słucha się kiedy człek ma ochotę zamknąć oczy i się zadumać.... Ale wydawca płyty przewidział jeszcze dodatkową atrakcję... jest krążek dvd... który można załączyć i wtedy jesteśmy tam po prostu... !




Przesyłka zawierała również biografię Billie Holiday... i to jest dziwne dosyć doznanie... wiem, że nie będzie łatwo... jak niełatwe przecież było życie Billie... będzie również wszak bolało... ale tak bardzo kocham jej sposób wyrażania się w muzyce, że przyciąga ta książka wręcz magnetycznie...

A tak w ogóle to w końcu przyciągnęłam do domu mnóstwo bzu... i pachnie mi nim i wygląda... mniam...
Natomiast wczorajszy powrót wieczorny od rodziny to była, że tak powiem prawie jazda bez trzymanki... Doszło do tego w pewnej chwili, że musiałam się zatrzymać na poboczu w chwili kiedy zaczęło już tak lać z dodatkiem gradu, że widoczność zrobiła się praktycznie namacalna...
Za to od rana słońce za oknem... niech się tak utrzyma! Wygłodniała jestem w temacie słońca niebywale... zresztą jak większość żywych istot domyślam się...

sobota, 15 maja 2010

ukojenie w muzyce... Haden... Jarrett...

hmm.... hałas dzisiaj okrutny w domu mym... dziecię wyprawia urodziny.. 13te na 13ście dziewczyn... W związku z powyższym cały ten gąszcz dziewczyński szaleje po domu... zamknęłam się w najdalszej sypialni z książką.. laptopem.. telewizorem.. gazetami.. niemniej nie da się zabezpieczyć przed szaleństwem owym... No cóż - wytrzymam ;o).... Acz nieco osłabione ciałko mam po wczorajszej wlewce chemicznej... ale już była to szósta! jeszcze dwie!! Niedługo będę świeciła po nocy... ;o)
I tak sobie szukałam czegoś dla ukojenia duszy i ciała... i znalazłam...
Z racji tego, że zatęskniło mi się za kontrabasem.. z jego przepięknym brzmieniem kluczem było nazwisko Haden... No i proszę.. coś nowego: Charlie Haden i Keith Jarrett... Już onegdaj się panowie spotkali... i teraz ponownie...
Wspaniałe... eleganckie.. nastrojowe brzmienie... Takie właśnie jakiego duszydło me potrzebuje...

wtorek, 11 maja 2010

Maciej Kozłowski...


Zatrzymało mnie Jego odejście...
Nie śledziłam specjalnie Jego poczynań aktorskich... niemniej większość ról była na tyle charakterystyczna, że wbijała się w pamięć...
Za rolę Krzywonosa w 'Ogniem i mieczem' wręcz się w Nim "zakochałam"

Za młody był na to by odejść...

*********************************

I tak sobie siedzę, rozmyślam i słucham piosenki w wykonaniu Ani Dąbrowskiej... nie przepadam za nią... a już na pewno nie za jej tekstami... ani muzyką.... Niemniej Bang bang wyszło jej zupełnie zacnie...



poniedziałek, 3 maja 2010

"Gościem Państwa była Stefania Grodzieńska"...

Właściwie to o Pani Stefani chciałam napisać... niezwykle to piękna osoba była i to nie tylko zewnętrznie ale i wewnętrznie...
Kiedy dowiedziałam się o Jej odejściu zrobiło mi się smutno jak po stracie kogoś ważnego... ale i powoli zaczynały się przypominać jej opowieści... słowa...
Pięknie jest kiedy ci co odchodzą zostawiają po sobie nie tylko żal... ale i właśnie takie rozświetlenie... ciepło...
Ujął mnie fragment wywiadu z nią - dzięki któremu sama sobie zostawiła tak bardzo pasujące do Niej epitafium...
"Po mojej śmierci proszę nie zwracać się do dyletanta, który opowie, że ze wzruszeniem wspomina dzień, kiedy jako pięcioletniego chłopca mama zabrała go na mój jubileusz. Proszę zwrócić się do porządnej, fachowej hieny, która dobierze odpowiednią anegdotę, myląc mnie z Ćwiklińską, co będzie dla mnie prawdziwą radością.

Spytałam Beatę: Co mówi fachowy dziennikarz na zakończenie wywiadu?

- Dziękuję za rozmowę.

- A co dodaje fachowy dziennikarz telewizyjny?

- Gościem państwa była Stefania Grodzieńska.

- I właśnie takie epitafium zamawiam''.

A zatem: Gościem państwa była Stefania Grodzieńska.

Mialam przyjemność zobaczyć Ją w towarzystwie Andrzeja Poniedzielskiego i Artura Andrusa na scenie Przechowalni Łódzkiej.... Do tej pory wspomnienie ich rozmowy powoduje, że uśmiecham się... :o)

była sobie przyjaźń...

Dziwnie się czasami losy toczą... Wydawałoby się, że tak niezwykłe się pojawia z drugim człowiekiem porozumienie.. po prostu cud nad cuda.... A tu nagle, nie wiadomo jak i gdzie następuje rozłam zupełny... I nie pozostaje nic.. poza zdziwieniem i smutkiem... Przykre... Tak właśnie skończyła się przyjaźń, która zdawało się, że będzie trwać i trwać... no cóż trzeba iść dalej... ale dlaczego? (to pytanie zapewne będzie wracało do mnie...)...
No nic... doświadczam nowych rzeczy... a mianowicie, że można mieć zapalenie całego człowieka.. czyli ból nawet paznokci... ;o).... Z drugiej strony pojawia się swoiste podsumowanie, że niesamowite rzeczy jesteśmy w stanie znieść...
Skończyło się PITolenie... z ulgą dotrwałam 30tego kwietnia do ostatnich rozliczeń klientów (i swojego... bleeeeeeee.. kwota podatku do wpłaty wprawiła mnie w osłupienie i wkurw....)...
Przez dwa dni nie byłam w stanie spojrzeć na papiery.. warczałam kiedy tylko się któryś odważniejszy napatoczył na oczy... No ale dzisiaj.. no cóż... niechęć niechęcią.. ale trzeba wracać do rzeczywistości...
Poszłabym sobie na koncert jakiś... taka to myśl mnie dzisiaj naszła... Niestetyż dopiero koniec maja pachnie czymś ciekawszym w Łodzi.. Niezwykle ciekawie zapowiada się Śpiewnik domowy Jana Kaczmarka w Wytwórni TOYA...spektakl stworzony przez Andrzeja Poniedzielskiego i Adam Opatowicza podejrzewam, że może być rozrywką na mocno wysokim poziomie... To będę miała na uwadze... No ale cóż wcześniej???? Gdzież zawlec wygłodniałe kulturalnego ogarka człowieka??
hmm... i tak mi się jakoś w tym wszystkim zaplątała ukochana od lat piosenka.. Jednym szeptem... Mirka Czyżykiewicza...