poniedziałek, 12 lipca 2010

człowieczek Michelin


Tak się właśnie czuję... kadłubek i odnóża wsje mam napuchnięte... i przypominam jak nic człowieczka Michelin... ewentualnie jakbym kurtkę puchową nosiła pod skórą.. ale to w sumie na to samo wychodzi...
Czuję się jakby mi ktoś ołowiem obciążył kończyny wszelakie... wrrrrrrrrrrrrrrrrr....
No ale trzeba i w takiej "formie" funkcjonować... choć parcia na pokazywanie się ludziom nie mam.. acz mus jest... ;o)
Upał niebywały.. nieprawdaż? Basen został napełniony wodą na tą okoliczność... dzieciaki szaleją do upadłego..(ha! i to upadłego po wielokroć)... Miśka moja robi za ratownika..
A sobie spoglądam na to wszystko spode drzew jabłoni... Wiecie co... fajnie jest mieć to swoje miejsce na ziemi... do którego człowiek z przyjemnością wraca... w którym z przyjemnością przebywa... A taki dzień w cieni jabłoni z lekturą.. kiedy radocha wytryskuje z basenu... to po prostu rarytasik!... ot czyste radości mego życia.. :o)))

12 komentarzy:

M. pisze...

Ależ cudny ten deszczyk ! Ty podziwiasz pluszczące dzieciska , mnie wczoraj rano urzekły łabędzie - szczególnie jak stroszyły pióra , ustawiały się pod wiatr i sunęły jak małe żaglowce... W temacie opuchlizny i ołowiu powiem tylko , że dzielna jesteś Jazzowa i jasna i czuję się zaszczycona mogąc pogadywać sobie z Tobą ... I jeszcze mój sposób na upał- kryminał któregoś ze skandynawskich albo angielskich autorów ,lektura może mało ambitna ale ta pogoda! Raduj się Jazzowa w swoim miejscu na ziemi , pozdrawiam z mojego M. Misza poluje na ćmy ale w przerwach mruczy dla Ciebie

jazzowa pisze...

Fajne są takie smaczki dnia codziennego.. właściwie nimi chyba sensowność istnienia stoi... :o)
Normalnie mnie zakasowałaś tym zaszczyceniem... Waryjat jesteś... ;o) Acz miły niebywale.. :o)
Zbieram się w dzionek.. acz marne chęci ku temu by ruszać po klientach.. do biura... bleeeee... fujka dzisiaj mam na to.. ;o)

pozdrawiam... Misza widać zabawia sie jak to moje kociątko... łapaniem latających...

**********

lisio pisze...

Witam Cie serdecznie, czytam cie od dawna uwielbiając Twoje klimaty, a teraz czuje, ze musze, po prostu musze napisac ci o swoich odczuciach. JESTES NIESAMOWITA KOBIETA! Delikatna, wrazliwa,ciepla a jednoczesnie cudownie silna i przepelniona nieslychanym spokojem. W obliczu choroby jest to imponujace. Zapewne masz tez gorsze dni, ale to co pokazujesz swiatu jest nieziemsko cudowne.I tak trzymaj. Amen :-)Serdecznosci - lisio

Bena pisze...

A ja mam swój winogronowy taras. Dobrze jest mieć takie swoje miejsce.

Krzysztof pisze...

We Włoszech bywając uwielbiam taki półcień gajów oliwnych. Niby cień, a jednak nie tak całkiem. Na aktualne upały jabłoń z gęstym listowiem jest na pewno dużo lepsza. Oby tylko te przeklęte komary tak nie dokuczały.

Anonimowy pisze...

Nie moglam sie tu wpisac od rana jakis blad mi wyskakiwal, chyba dlatego, ze ostatnio za duzo sie rozpisalam!
Bedzie krotko tym razem:
taki piekny obraz miejsca, w ktorym jestes nakreslilas, ze takze postanowilam w ogrodeczku posadzic mala jablonke :)
Zeby i moje dzieci i wnuczki mogly pod nia siadac z ksiazka w dloni :)
Sielski ten widoczek!!
Zycze lepszego samopoczucia i troche chlodu jednak :)

zygza pisze...

Oddajesz nastrój niezwykle. Taka jabłonka mi się marzy...
A co do reszty, to podpisuję się pod postem lisio ;-)
pozdrawiam. aneta

jazzowa pisze...

Lisio... witaj :o)..Miło mi niezwykle, że podczytujesz mnie... i to wynikałoby z tego co piszesz - z przyjemnością..
Chciałabym być tak niezwykłą kobietą... a tutaj większa jednak zwykłość we mnie mieszka... ;o)
Jednakowoż,.. niezwykłą przyjemność sprawiły mi Twoje słowa...
pozdrawiam... :o))

******************

Bena... oj masz... zauważyłam, że tam masz właśnie takie swoje miejsce..... :o) Bardzo dobrze.. a wręcz niezbędnym jest takie własnie miejsce mieć...

*****************

Krzysztof... nie siedziałam nigdy w cieniu gaju oliwnego... Ale brzmi bardzo interesująco... Marzą mi się Włochy jesienią... może zapoznam się z takim klimatem...
A komary chyba z uwagi na chemiczny wlew omijają mnie.. ;o)
Jak o zwykle bywa.. są plusy i minusy.. ;o)

******************************

Wildrose... ostatnio u Krzysztofa miałam problem z wpisem.. widać czasami tak bywa z tym naszym bloggerem..
I bardzo słusznie z tą jabłonką postanowilas... warto chociazby dla widoku kwitnacych jabloni... Uwielbiam wiosne kiedy jest zielen trawy polaczona wlasnie z kwieciem obsypujacym drzewa... cudo!... zatyka dech w piersiach...
A latem cien jabloni jest zbawienny... ba... wrecz zycie ratuje...
chlodek by sie zdal... wlasnie troche popadalo.. :o))
pozdrawiam cieplo... az rzesko... :o)

**********************

Zygza... Taka jablonka to jak juz pisalam doprawdy cudem jest..
dziekuje za te mile slowa... az mi dziwnie... :o)))
Ale faktem jest, ze niezwykle to mile wiedziec, ze ktos lubi do mnie zagladac...
pozdrawiam

*******************

emka1216 pisze...

Ja mam swoje miejsce na wsi pod robinią-akacją, albo koło magnolii. Niestety w mieście taras jest od strony południowej, ogródek nie posiada miesc klimatycznie zacienionych. Rano jednak mogę oglądac oszronione róze z kolekcji mojej mamy. Z czasem człowiek uczy się smakować chwile, które mimo, że ulotne, ładują energią.

Anonimowy pisze...

Miłe te komentarze, ale nikt nie zapytał Cie, Jazzowa, jaką to książke czytasz pod jabłonią? Bardzo jestem ciekawa, bo ja, podobnie jak Ty, spędzam te upalne dni (aczkolwiek bez pluszczących dzieciąt, nie po chemii, ale też bardzo na zakręcie). Ja przy "Biegunach" O. Tokarczuk, a Ty, Jazzowa, przy czym?
Nie będę powtarzała, co inni już napisali o Twojej niesamowitej sile, bo tak jest i nie potrzeba słów. Ja po swoich porannych "rytuałach" z przyjemnością zaczynam dzień od "jazzowego otulenia". Ewa

jazzowa pisze...

Ewa... otóż wróciłam do książki „Kapuściński non-fiction” - przerwałam lekturę tego jakiś czas temu... A teraz z braku innej zajmującej książki - ostatnio czytana biografia oa Billie Holiday niestety sie skończyła :o(( - wróciłam do tej pozycji... Mam na nią etapy po prostu..
W sumie to podobnie miałam z książką Tokarczuk, którą Ty czytasz... - przystanęłam gdzieś tam w niej... leży na szafce rozłożona na owej przystankowej stronie... :o)
Nie mam w sobie zadufania, ze jedynymi problemami ludzkimi jest chemia... zresztą dla mnie również... i wiem, ze zdarzają się zakręty... Życzę pomyślnego z nich wychodzenia.. bo, że się uniknie to jakoś nie wierzę... :o))
Miło mi, że zaglądasz do mnie... :o)

*************************

jazzowa pisze...

Emka... no własnie z Twoimi klimatami sie zapoznaje.. bardzo sa nasycone zapachami, widokami, zapachami, smakami... :o)
Oszronione roze? hmm.. nie wiem coz zacz...
I fakt.. z wiekiem robia sie z nas wrecz koneserzy chwil ulotnych...

*********************