piątek, 30 lipca 2010

nadchodzi wiekopomna chwila...

Wiadomo było, że nadejdzie... i nadeszła chwila ta...
W niedzielę idę do szpitala.. w poniedziałek operacja... szpital służb mundurowych w Łodzi poznam z pozycji pacjenta... Onegdaj kiedy Przyjaciel leżał tam po przerwaniu sobie podczas radosnych pląsów wśród kałuż ścięgna achillesa - byłam tam jako tzw "odwiedzająca"... To teraz poznam smak pobytu po drugiej stronie barykady...
Nie powiem lekkiego cykorka już mam...
Dlatego upraszam o trzymanie kciuków!! :o)
Nawet praca mi nie idzie.. to co robię automatycznie to ok.. natomiast tematy przy których muszę pomyśleć - leżą... nijak skupić rozbieganych myśli...Nieustannie tylko wodzę sobie po forum amazonek doczytując co.. jak.. gdzie.. kiedy...


"....Żeby w serca kajeciku po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho takie prościuteńkie słowa:

Jeszcze w zielone gramy,
Jeszcze nie umieramy,
Jeszcze się spełnią nasze piękne sny, marzenia, plany,
Tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją
Jeszcze w zielone gramy, choć skroń niejedna siwa
Jeszcze sól będzie mądra, a oliwa sprawiedliwa
Różne drogi nas prowadzą,
Lecz ta, która w przepaść rwie jeszcze nie
Długo nie..."

piątek, 23 lipca 2010

użądliwe spotkanie z osą... (osem ?)


Wczoraj postanowiłam popracować w ogrodzie... w domu nie można było wytrzymać - umyśliłam sobie więc jak na wstępie...
Jak pomyślałam tak uczyniłam - wielce sympatycznie było... nawet dziecię doniosło wodę mineralną z kostkami lodu... cóż chcieć więcej...
I kiedy sobie tak w upojeniu pracowałam poczułam nagle lekki dyskomfort na lewym biodrze... odgłos brzęczenie sygnalizował obecność osy (tudzież osa)... strzepałam owada.. jednak swędzenie zostało... i tak to pierwszy raz w swym 40letnim życiu zostałam użądlona!... ot dziewictwo i w materii tej straciłam...
No i tak się skończył mój radosny pobyt na zewnętrzu... tym bardziej, że zaczęło popadywać i burze gdzieś nas lekko bokiem brać zaczęły...
Za to kolacja na tarasie później w tym orzeźwionym powietrzu smakowała wyśmienicie... :o)
A dzisiaj coś dla uśmiechu... :o)... Mnie ten bobas rozbroił "do cna" (jak to mawiała moja babcia...)...




środa, 21 lipca 2010

Babe zesłał Bóg...

Doszukałam się wykonania, które przypomina to z niedzieli w Łodzi... Nawet podobne miejsca zajmowali... Renata w tym samym stroju...
I cóż Wy na taką Babe?


Chyba zelżywa na chłodzie... i ponownie upały skradają się ku nam... :o)... No cóż... dzieciaki się chociaż cieszą.. no i moja bratowa, która jest niesamowicie gorącolubną istotą.. ;o)...
Ja staram się w takie upały chwytać powietrze wszystkim... łącznie z językiem.. ;o)

niedziela, 18 lipca 2010

Renata Przemyk...

Właśnie wróciłam z koncertu Renaty Przemyk w Teatrze Małym w Łodzi...
Koncert kameralny... inny być nie mógł chociażby z uwagi na wielkość sceny w owym teatrze... zupełnie odpowiadającej nazwie... ;o)
Muszę powiedzieć, że bardzo mi się podobało... szczególnie sama Renata... acz od razu powiem, że gitarzyści akompaniujący jej bardzo dobrze się spisali...
Ale Ona - z babskiej strony - bardzo ładnie wyglądała... ale do tego głos zawsze mi się jej podobał... mocny... wibrujący... plus teatrzyk jaki stworzyła... zmieniając swój wygląd - jak to powiedziała podnosząc współczynnik urody.... Zmiany nie były wielki.. ot co piosenka inne buty.. zaleznie czy słowa niosły treść miłosną.. podróżniczą.. życiową... No ale i oczywiście sam repertuar świetny... oczywiście były piosenki, które bardziej lub mniej przypadły do mnie... Nie znalam jej nowej płyty.... Ale ogólnie jestem bardzo na tak!
Natomiast nowa wersja "Baby...", która zaśpiewała na koniec - rewelacja!
Tutaj relacja z koncertu Renaty Przemyk - Białystok...


poniedziałek, 12 lipca 2010

człowieczek Michelin


Tak się właśnie czuję... kadłubek i odnóża wsje mam napuchnięte... i przypominam jak nic człowieczka Michelin... ewentualnie jakbym kurtkę puchową nosiła pod skórą.. ale to w sumie na to samo wychodzi...
Czuję się jakby mi ktoś ołowiem obciążył kończyny wszelakie... wrrrrrrrrrrrrrrrrr....
No ale trzeba i w takiej "formie" funkcjonować... choć parcia na pokazywanie się ludziom nie mam.. acz mus jest... ;o)
Upał niebywały.. nieprawdaż? Basen został napełniony wodą na tą okoliczność... dzieciaki szaleją do upadłego..(ha! i to upadłego po wielokroć)... Miśka moja robi za ratownika..
A sobie spoglądam na to wszystko spode drzew jabłoni... Wiecie co... fajnie jest mieć to swoje miejsce na ziemi... do którego człowiek z przyjemnością wraca... w którym z przyjemnością przebywa... A taki dzień w cieni jabłoni z lekturą.. kiedy radocha wytryskuje z basenu... to po prostu rarytasik!... ot czyste radości mego życia.. :o)))

czwartek, 8 lipca 2010

poranne rytuały...

Zadumałam się nad tym jak to niebywale długi mam proces wchodzenia w dzień...
Otóż... wstaję ok 4:30... i się zaczyna:
1) wc- no tego nie da się ominąć z rana,
2) Tofik już się ociera i pomrukuje.. rozpaczliwe miaułki prowadzą do korytka jego... trzeba dać jeść zwierzątku..
3) wstawienie wody na herbatkę zieloną i zalanie siemienia lnianego
4) załączenie laptopa
5) mielenie siemienia w międzyczasie
6) zalanie produktu punktu powyższego
7) nim temperatura wody w czajniku zelży do 60 stopni by można zieloną zalać spożycie pierwszej tabletki, popicie wodą
8) siad na podłodze ryjkiem w stronę okna tarasowego - medytacje
9) temperatura odpowiednia - spijam sobie zieloną herbatę w międzyczasie spijając glutowate siemię... ;o)
10) w międzyczasie tych wsjech czynności oczywista posiadam odpalony już laptop w związku z czem przeglądam co tam w świecie... i zaczynam pracę... Trójka mruczy muzyką i doniesieniami
11) czas na rytuały tybetańskie - generalnie jest ich pięć... nie mogę wykonywać dwóch z uwagi na prawą rękę, gdzie mam węzły chłonne zaatakowane - muszę ją oszczędzać i tak już napuchła wrr...
12) po rytuałach z uwolnionymi czakrami staram się zmotywować swoje wnętrze na walkę poprzez wizualizację...
13) fizycznie i psychicznie podbudowana wychodzę sobie na taras pooddychać świeżym powietrzem... (piękne słońce dzisiaj i powietrze orzeźwiające... cudo... wszystko pachnie.. wręcz smakowicie)...
14) przygotowanie śniadania - płatki owsiane, suszone śliwki, morele, do tego olej lniany i utarte jabłko (da się zjeść acz szału nie ma...)
15) przed spożyciem śniadania przygotowanie garści przeróżnych dobrodziejstw mających mnie wzmocnić, uzdrowić.. itd.. itp..., po śniadaniu jeszcze spicie koenzymu Q10 - cel podobny jak z garścią przedśniadaniową ;o)


I na tym etapie jestem od rana... popracuję jeszcze trochę a później kąpiel.. i wyjście w dzionek do biura.. lekarza.. itd.. normalny czas ;o)

Tak mnie dzisiaj ot wzięło na spisanie co też od rana mi zajmuje tyle czasu, że gdzieś mi on umyka raptownie i niespodziewanie... ;o)



Chciałabym zapodać Jonasza Koftę z Bluesem minusem - często każdemu jest na zasadzie nie jest mnie dobrze... nie jest mnie źle... ot średnio jest... No i oczywista być takim przepięknym łabądziem... ;o)

http://www.youtube.com/watch?v=eDCNA17sMok

poniedziałek, 5 lipca 2010

w życiu piękne są chwile.. :o)

TVP Kultura i Jazz Jamboree 1984 - Ray Charles :o))))))))))))))))))))))))))
Jeżu kolczasty.. każdy szczegół mego ciała się napiął i czeka... :o)))


Co prawda video nie z tego koncertu... ale Georgia on my Mind zawsze mnie rozmiękczy....
Wykonanie na Jazz Jamboree jest cudowne.... gęsia skórka... pieczenie powiek.... idę oglądać... kto żyw i zdąży niech mknie również... :o)

sobota, 3 lipca 2010

a tymczasem leżę pod gruszą....

Na dowolnie wybranym boku
I mam to, co na świecie najświętsze
Święty spokój...

No może nie pod gruszą... jednakowoż z uwagi na fakt, że chemiczny wiew dopadł każdy szczegół mego ciała.. czego szło się spodziewać (przy tej chemii tak mam na 3, 4 dzień) - poleguję co chwila na innym podłożu... ;o).... Ale przy tym polegiwaniu pogadałam sobie i telefonicznie i gadulcowo z przyjaciółką... (hmm.. dlaczego przyjaciółka brzmi mniej poważnie niż przyjaciel... bo to nie taka psiapsióła do plotuch... ale taki prawdziwny - no właśnie - PRZYJACIEL!)... wysłuchałam muzykę.. a i obejrzałam fantastyczny program w TV...
Muzyka nadal sobie płynie.. i jest to oczywiście "Jasminum" Jarretta i Hadena.... im bardziej w tą płytkę zapadam tym bardziej mnie nie ma... Takie współbrzmienie fortepianu i kontrabasu niezwykle koi człeka.... Czuję się więc ukojona po meszek włoskowy na skórze... cudo...
Kojarzy mi się tutaj z uwagi na Charliego płyta jego w duecie z Pat Metheny "Beyond The Missouri Sky"... Pierwsze zasłyszanie tej płytki po prostu mnie zassało... cudownie genialna... wysmakowana.. dopracowana... stymulująca... rozwijająca...
A teraz Jasminum... mmmmmmmmrauuuuu... że tak sobie pomruczę...

hmm.. a progam, który okazał się zachwycić? To "Mariza i dzieje fado" na TVP Kultura... Z Marizą... fado.. oczywista miałam już do czynienia... podoba mi się.. acz nie rozumiałam do końca takiego nieskończonego zachwytu np Kydryńskiego nad nią...
Ale kiedy oglądałam ten program.. słuchałam jej jak opowiada jak czuje muzykę.. czym ona dla niej jest... czym w ogóle fado jest dla ludzi związanych z tą muzyką... niesamowite... Nie wiem czy to jest przypadłość związana z nasłonecznieniem kontynentu... ale właśnie kraje dosłonecznione czują wszystko inaczej... to jak Portugalczyk, czy Hiszpan mówi o tym jak czuje brzmienie.. to zupełnie coś innego niż chociażby taki okoliczny Łodzianin... ;o)
Faktem jest jednakowoż, że nie da się ich muzyki odbierać bez próby poczucia tego klimatu... trzeba się zespolić... inaczej to tylko jakaś smętna popitucha... Ale kiedy już człek popadnie w zespolenie owo.. to magia... emocje... czucie..

I tak sobie właśnie dzisiaj poleguję... tak wsłuchuję...
A teraz Mariza... podoba mi się w niej poza glosem... i interpretacją.. jeszcze ta teatralność.. to przywiązywanie wagi do szczegółów... dzięki temu mamy klimat...