piątek, 31 października 2008

przychodzimy... odchodzimy...

W tle dzisiaj towarzyszy mi pieśń z Piwnicy pod Baranami... Przychodzimy... odchodzimy...
Nie sposób jej nie poczuć w taki czas...
Lubię to zadumanie, które towarzyszy dniu 1 Listopada... jest czas na pomimo smutku nieodłącznego dogrzać się wewnętrznie.. Przynajmniej ja tak odbieram ten czas z bliskimi... tymi co są na wyciągnięcie ręki... i tymi, którzy pozostali już tylko na wyciągnięcie pamięci...
Piwnica pod baranami-przychodzimy odchodzimy

Przychodzimy, odchodzimy
leciuteńko na paluszkach
Szczotkujemy wycieramy
Buty nasze twarze nasze
Żeby śladów nie zostawić
Żeby śladów nie zostało
Miasta nasze domy nasze
Na uwięzi się kołyszą
Tuż nad ziemią ledwo ledwo
Jak wiatr mały to nie widać
A jak wielki wiatr się zdarzy
Wielka bieda puszczą cumy
Zatrzepocą się zatańczą
Miasta nasze domy nasze
I polecą w stratosferę
Przygarbionych w pustym polu
Bez oparcia bez osłony
Bez niteczki choćby coby
Przytwierdzała nas do ziemi
Wiatr nas porwie i poniesie
Za kołnierze podniesione
Porozrzuca gdzieś w przestrzeni
Nam to nic przeczekamy
A jak skończy jak ucichnie
To wstaniemy otrzepiemy
klapy nasze rączki nasze
Żeby śladu nie zostało
Od początku zbudujemy
Miasta nasze domy nasze
Sprzęty nasze lampy nasze
Żeby wiatr miał czym kołysać

hmm.. a 11 listopada w Teatrze Wielkim w Łodzi Piwnica pod Baranami ma swój występ...


Call Me...

Zespołu Hollywood Mon Amour nie słyszałam nigdy... przynajmniej tak mi się wydaje... aż do wczoraj kiedy to Grzegorz Wasowski zapodał w Trójce piosenkę Blondie - Call Me w ich właśnie wykonaniu...
No i rozbujałam się...


02 Hollywood, Mon Amour - Call Me feat. Skye

wtorek, 28 października 2008

tęcza..

















Niby nic szczególnie niespotykanego... ale i pora roku niekoniecznie tęczowa... a już godzina - dla mnie przynajmniej - wręcz zupełnie nietęczowa....
Otóż wczoraj o godzinie 6 rano pojawiło się to właśnie zjawisko... podwójne... acz druga mniej widoczna...

poniedziałek, 27 października 2008

sen miał uprzejmość iść precz...


I tak sobie siedzę z Dyźkiem na kolanach... wszak jego ulubionym zajęciem jest wgramalanie mi się na kolana w chwili kiedy siadam za biurkiem... Mam tendencję do siedzenia "po turecku" na fotelu... co wg mego kota czynię by jemu umilić życie...
Weekend był niezwykle miły.... Szczecin przybył do Łodzi... więc od piątku do niedzieli oddawaliśmy się byciu z sobą... Szwędanie się bez pośpiechu... odwiedzenie już wcześniej upolowanej knajpki serwującej sushi... (ależ to jest cudo smakowe... acz spożywanie pałeczkami jest wysoce ciekawym przedsięwzięciem...).... Galeria Łódzka odwiedzona jedynie w celu nabycia najnowszej płytki ACDC... (obydwoje jesteśmy w równym stopniu "fanatykami" zakupów... czyli EMPiK... kawa i ucieczka z domu uciechy zakupowej...)... kino i "Elegia"....chwila zadumy nad dojrzewaniem niezależnie od wieku.... wieczory przy winie... rozmowy... ot bycie ze sobą... na wyciągnięcie ręki... zasięg zapachu... Dobrze było... podładowałam akumulatorki... mam nadzieję, że na jakiś czas wystarczy....
hmm... może ja również dojrzewam z opóźnieniem... na pewno do związku...
No nic.. trzeba wykorzystać bardziej sensownie niemoc w temacie spania... popełnić kąpiel.. podjechać do biura wcześniej... podciągnąć pracę...
A po pracy aerobik lub step (zależnie od nastroju i gotowości czasowej) z dziewczynami mymi... i pogaduchy po...

stuk kawą... i czas na poranne rytuały...

środa, 22 października 2008

hmm... jakoś tak...

Wjechałam dzisiaj na rowerzystę... i bardzo być może, że to była jego wina... niestety nie wiem.. byłam tak zaprzątnięta sprawami, które mnie czekały iż wjeżdżając na parking widocznie niewystarczająco skupiłam się na tym co wokół...
Przerażające uczucie... kiedy wysiadłam człowiek się już podniósł i próbował wyciągnąć koło swego roweru spod koła mego samochodu... wycofałam i rzecz się udała.. Koło jednakowoż nadawało się może do czegoś.. ale na pewno jazda tym czymś nie była...
Obejrzałam człowieka dokładnie... narzucałam się idealnie spełniając definicję "kobiety przejętej, zdezorientowanej i roztrzepanej'... dałam panu 70 zł mówiąc, że gdyby kosztowała naprawa więcej by zadzwonił pod nr, który podałam... On powtarzał, że nic się nie stało... ja zapamiętale chciałam go podwieź do domu... w końcu pan mocno starszy...
Wsiadłam do samochodu... i łzy poleciały zupełnie ot tak...
Przerażające uczucie... i oczywiście piętrzące się "a gdyby..."

ech... czasami chciałabym pobyć taką "malą"... nad którą wszyscy się trzęsą... opiekują się.. itd...

Na pocieszenie Lizz Wright I'm Confessin



Lizz Wright - I'm Confessin'

Pani będzie gościła w Polsce pod koniec października... niestety nie będzie mi dane obejrzenie jej na żywo...

środa, 15 października 2008

50-lecie Kabaretu Starszych Panów...

Od zawsze - że tak sobie pozwolę użyć takiego bezterminowego terminu - zachwytem pałam nad Kabaretem Starszych Panów... Dzisiaj 50-lecie tegoż.. i wielka radość ze słuchania piosenek z Kabaretu.. a szykuję się i inne radości.. rarytasiki...
Od niedawna stanowię szczęście na tej płaszczyźnie - a to za sprawą płytek dvd ze spektaklami Kabaretu.... jakaż to radość upajać się dialogami.. piosenkami... mmmmmmmmm... nawet nie sposób tego przytoczyć w całości... ani oddać klimatu...
("Czy zna pan agnielski? - osobiście nie, ale słyszałem dużo dobrego..."
"Kobieta zmysłowa to była! z osiem zmysłów miała..."...)

hmm... jeszcze smakowite szczególnie jest słuchanie dzisiaj Trójki...


poniedziałek, 13 października 2008

spotkanie.. spotkanie i po spotkaniu...

Miło było... ale się skończyło.. niestety...
Szczecin właściwie pierwszy raz zaliczony tak mniej powierzchownie niż zazwyczaj - najbardziej zaskoczył mnie okolicą.. którą zieleń stanowi... parki.. rezerwaty... lasy.... ogród dendrologiczny....
pysznie się szwędało po tych cudach natury... szczególnie lasy bukowe jesienią potrafią zaprzeć dech w piersi swym urokiem...
Wyszło na to, że pojechałam z mojej wsi w miasto dotlenić swój umysł i ciało... ;o)
Acz nie tylko dotlenianie.. bo i procenty we krwi wezbrały.. a i coś z ducha artystycznego się trafiło...
Teatr Polski wtulił człowieka od progu... poczułam się jakbym bywała tam wielokroć... a "Tuwim Zaczarowany" wprowadził w świat przyjemny.. lekki... słowem uroczym okraszonym...
I był i śmiech.. i zadumka... i atmosfera wezbrana czemś co na codzień umyka gdzieś... (słyszeliście kiedyś i przede wszystkim czy widzieliście - Tercet Egzotyczny Kanibali ? hehehe a ja tak.... )
Spacer po nocnym Szczecinie z pokrzykiwaniem "szkoda Cię dla Stacha" (hmmm.. właściwie śpiew to miał być) postawił kropkę nad "i"... a już szklaneczka trunku przedniego sprawiła, że poczułam ukontentowanie na wszelkich płaszczyznach istnienia swego...
I smutno było powiedzieć "do widzenia"... ale hmm.. przecież będzie i "dzień dobry".... A to co było sprawia, że uśmiech ciepły wpełzowywa nieustannie na mą twarz.. na chwilę przegoniony sprawami dnia codziennego...




A, że Andrzej Poniedzielski w tym wszystki maczał swe paluszydła i talent... dla rozmarzenia.... niech śpiewa..

piątek, 10 października 2008

Szczecin.. Szczecinek... Szczeciniątko...

Pracuję.. pracuję... ale myślami bujam już w wagoniku marki PKP... zmierzającym do miasta Szczecin... gdzie to oczekuje człek człeka... :o)
I hmm.. wielce.. wielce mi z tym pysznie...
Czasami coś się wykluje w zupełnie niespodziewanym miejscu... i sprawia, że człowiek sam sobie się dziwi ciepłotą wezbraną... ;o)

A póki co podsłuchuję sobie Marii Peszek z ostatniej płytki Maria Awaria...



i





hmm... jestem misiem... kochać chce mi się....

czwartek, 2 października 2008

Budzić się.. i zasypiać z Tobą...

Jakoś ostatnio towarzyszy mi niezwykła miękkość w uśmiechu... i to jest takie mmmmm.... cudowne....
Lekko bujając się... wchodzę w dzień....