sobota, 31 stycznia 2009

starocie...

Zdecydowanie posuwam się w latach... bierze mnie na stare piosenki...
Coś co onegdaj przyprawiało mnie o dreszczyk i to niemiły.. w tej chwili sprawia mi wielką przyjemność... Ordonka zawsze wydawała mi się zbyt zmanierowana... A teraz... z wielką przyjemnością chodzę i nucę...
... na pierwszy znak gdy serce drgnie.. ledwo drgnie a już się wie.. że to właśnie tennnn.. tylkoooo tennnnnnnnnnnnnnn....



A teraz zbieram się... dopijam kawę... i idę pomęczyć swą twarz u kosmetyczki... a właściwie kosmetyka... ;o).... Będę eksperymentować.. ciekawam... makijaż permamentny... hmm... mam nadzieję, że będzie tak dobry jak o tym słyszałam...


Brakuje mi tych filmów z serii "W starym kinie"... bardzo fajny był to rytuał niedzielny... Gdzieś to wszystko w archiwach jest.. czy tak trudno puścić ponownie?.. miast tej zachodniej szmiry...

środa, 28 stycznia 2009

Warszawa...


No i po szkoleniu...
Powiem, że było doprawdy świetnie... szkolenie jak to szkolenie.. natomiast cała oprawka urokliwa była.. Spacer wieczorny z Miśką i Anią (kuzynką Byłego) po bajecznie oświetlonej Starówce... otarcie o świat filmu w postaci kręconego odcinka serialu z udziałem Kożuchowskiej (Miśka piał z radości)... pogaduchy w knajpie... śmiech i luz.. Tego mi brakowało... Na drugi dzień spotkanie z Teściową (byłą) - ot chciałam by Miśka zobaczyła się z babcią... a później jazda do przyjaciółki jeszcze z mojego obcowania w Grójcu... i tam szok... rozmowy do rana... Szok wynikał z wiadomości, którą mi Teresa podała w drzwiach - syn jej miał wypadek... jest częściowo sparaliżowany... Młody ma w sobie duże parcie na dojście do sprawności... rehabilituje się oddańczo... poustawiał sobie w głowie wszystko... Będzie dobrze.. ale na pewno zajmie to czasu dużo... nerw... sił....
Bo.. jednak szlachetne zdrowie.. nikt się nie dowie....

środa, 21 stycznia 2009

Warszawa

hmm... już jakiś czas nie odwiedzałam Stolicy... hmm... na pewno kilka ładnych miesięcy... A tutaj całe trzy dni spędze szkoląc się w tym mieście zatłoczonym...
Zabiorę dziecię ze sobą... po zajęciach powłóczymy się trochę... a później może odwiedzimy teściową byłą... wszak to zupełnie niedaleko będzie...
A więc w poniedziałek zakrzykniemy - "dzień dobry Warszawo!"...
Jakby nie było najbardziej mnie cieszy wyjazd... po prostu wyjazd!!

wtorek, 20 stycznia 2009

otóż....

... gdyby coś się stało z Ameryką - to od razu mówię winę ponosi mój tata...
Wracam do domu dzisiaj po dniu pełnym tradycyjnie cyferek.. jak i udręki u stomatologa... w drodze na moje piętro wstępuję do mych osobistych sąsiadów z parteru w postaci rodziców.. a tam wszyscy oglądają zaprzysiężenie 44 prezydenta Stanów Zjednoczonych... Oglądamy.. gawędzimy... w pewnej chwili Tata przerzuca na inny program, na co Mama - dlaczego wyłączyłeś Amerykę?
Chwila ciszy i .... śmiech.... nas wszystkich... łącznie z adresatem i nadawcą zapytania... ;o)
Przypominam więc - gdyby coś nagle stało się z tym krajem.. to jak nic Jasio mój brał w tym udział...
A gdy tak o tych Stanach sobie podgawęduję tutaj.. to na z przyjemnością odwiedzanym blogu pojawił się taki oto post 3sbee
Ja znalazłam coś w tym klimacie coś takiego...


Chwilami jest dobrze mocniej wtulić się w fotel... w dłoni popieścić brzeg kieliszka z czerwonym winem... i wsłuchać się... tak po prostu...
hmm... prawda, że to proste jest najpiękniejsze... najbliżesze?

niedziela, 18 stycznia 2009

40-tka


Padła pierwsza 40-tka z mojej podstawówki... wiadomość dopadła mnie na naszej klasie... Życzenia złożyłam... i tak sobie myślę... w sumie tak naprawdę co z tego?...
Czy takie granice czasowe cokolwiek zmieniają w nas? nic na pewno... ot może jest to dobra chwila na refleksję...
Jedno wiem... że z biegiem czasu coraz lepiej mi ze sobą... Nie mam tego rozgardiaszu wewnątrz siebie... Czasami nawet mi się wyrwie coś na podobieństwo zadowolenia z siebie... No nie jest to notoryczne.. Człowiek jednak najlepiej zna siebie... swoje wady... niedoróbki... zalety zawsze ujdą naszej uwadze.. a przynajmniej mojej...
I tak siedzę porannie.... Dyziek tradycyjnie na kolanach... wszak po to siadam "po turecku" według niego - by zrobić jemu miejsce... Miśki spokojny oddech... równy miarowy dobiega przez otwarte dni sypialni... muzyka cichutko szemrze... kawa smakuje rewelacyjnie... wszak wczoraj odwiedziłam zaprzyjaźniony sklepik kawowo-herbaciany... mężczyzna wrócił z nart... więc rozmowy - póki co tylko telefoniczne - ponowne są dłuższe... więc jakoś przetrwamy do następnego weekendu...
Skąd taki smętek wewnątrz?...
hmm... no i tak... w międzyczasie zadzwonił Mężczyzna i po smętku ani śladu... może po prostu tęsknota mnie rozdusza... ;o)

Stuk kubeczkiem kawy...
Dzisiaj w planach łódzka Palmiarnia... ciekawam co tam nowego... podobnież wystawa owoców egzotycznych jest.. jakaś degustacja... trzeba zobaczyć... :o)

A na dzień dobry Billie Holiday... wszak mało kto może się równać z nią....




Jak dobrze móc ją widzieć "na żywo"... i słyszeć oczywiście...

sobota, 17 stycznia 2009

Pan Nacot i uroda niewieścia....

To, że Zwierciadło stawiam w czołówce pism kobiecych wiadomo od dawna... Nie kryłam się z tym szczególnie... baaaaaaaaaaa.. nawet obnosiłam się buńczucznie w chwili pewnej...
Numer styczniowy, który nabyty czas temu jakiś do przeczytania chwyciłam pierwszy raz udając się wczoraj do wanny czynności kąpielowe czynić.... tylko utwierdził mnie w rozlubowaniu ku temu pismu skierowanemu.... Znaczy - wczoraj pierwsze spotkanie poczyniliśmy w formie rozwartej pisma i moich oczu skupionych na literkach... wręcz wyrazach i zdaniach.. ba.. felietonach całych... Gdyż od nich postanowiłam rozpocząć proces zapoznawania się z numerem tym...
Pojawiły się felietony Pani Marii Czubaszek i Macieja Stuhra... i na nich się skupię gdyż one mnie ubawiły...
Maria Czubaszek może nie zachwyca urodą... może można by tutaj pewne cytaty z Poniedzielskiego popełnić... i zapewne również jest na etapie SMS czyli Stanu Młodości Stabilnej... Ale właśnie to wszystko w połączeniu z mądrością, dowcipem, dystansem i pewną dozą nonszalancji jak i nienachalności energetycznej sprawia, że wielce tych ludzi lubię... Czubaszek skupia się wokół tego co gwiazdy mówią... szczególnie te ciekawe inaczej... czyli np Jola Rutowicz czy też Doda...
Poza tym stwierdza m.in. "wszystkie kobiety są piękne, ale po niektórych tego nie widać"... czy też "prawdziwej miłości nie zaszkodzi nawet małżeństwo".... lub też "człowiek nie po to żyje by jeść, tylko po to je by się odchudzać"... I tutaj popada w wątek odchudzający na przykładzie siostry z metabolizmem niebywałem.... I siostra owa "żre, co chce. Na pierwsze śniadanie pół grejpfruta, na drugie cały listek sałaty, na obiad kopiastą łyżkę szpinaku, a na kolację... Sorry. Kolacji nie jada. Choć moim zdaniem, mając tak świetny metabolizm, mogłaby zjeść nawet duże jabłko"....;o)...

Co do Macieja Stuhra... lubię tego człowieka... i jego poczucie humoru... Maciej skupia się w felietonie na niejakim panie Nacocie i jego staci... człowiek w zadumie ową stać przyjmuje i nijak jej do niczego przyczepić.. co to jest ta stać? o czym autor pisze? cóż na myśli ów autor ma?!!... Maciej się rozkręca w tym temacie by dojść do źródeł słowa tegoż... otóż Pan Nacot i stać wzięła mu się z piosenki pewnego zespołu niebywale popularnego ostatnio... otóż wokalista zakrzykuje w piosence z rozpaczą "Pokaż Nacocie stać"!!!!! ... i by nie było, że ktoś przeoczy lub się niedopatrzy wokalista zakrzykuje "i to niejeden raz'!!!!!!!!!!!
A tutaj tekst oryginalny... najlepiej z takim się zapoznać... niźli polegać na moim streszczeniu
I po takim tekście jestem w stanie przebrnąć przez piosenkę, która sprowokowała Macieja do popełnienia tekstu... ;o)
Posłuchajcie sami teraz.... uśmiech błąka się po ustach.. nieprawdaż? ;o))))))))))))))))))



No to stuk kubeczkiem kawy... ;o)

czwartek, 15 stycznia 2009

karnawał...

Tak się zastanawiam czy w ogóle dla kogokolwiek z nas.. karnawał kojarzy się z zabawą... czy faktycznie korzystamy z tego dobrobytu okresowego...
Za siebie odpowiem, że nie...
Oczywiście, że tańczyć mi się chce okrutnie w tej chwili.. szczególnie, że zwiększyłam przepływ wina w żyłach... Niemniej jak do tego podchodzicie.. bawicie się? lubicie ten czas?
Tak mnie wzięło..


niedziela, 11 stycznia 2009

są takie chwile w życiu..














....kiedy to człowiek uświadamia sobie proces starzenia....

Oto to co zobaczyłam na swych stopach w godzinie po kąpieli i odzianiu się...
Żeby one choć kolor miały podobny... ech... starość... ;o)

poprzez lekturę poranną postów...


.... zapadłam w temat pt Leonard Cohen...
Dla mnie najpięknięjszą jego piosenką była... jest i będzie ta o niebieskim prochowcu...
Nie potrafię.. ani chcę uwolnić się z sideł tej piosenki... Można w nią wchodzić nieustannie... słuchać...
Acz smutkiem wieje... a nawet i zieje właściwie...
To tak na początek dnia.. acz chyba się powtarzam w tym temacie.. ongiś już próbowałam zaszczepić w ludziach ku mnie zmierzających miłość do tego utworu..




I może tekst... a właściwie tłumaczenie Macieja Zembatego...
Słynny niebieski prochowiec
Jest czwarta nad ranem
Już kończy się grudzień
List piszę do ciebie
Czy dobrze się czujesz ?
W New Yorku jest zimno
Poza tym w porządku
Muzyka na Clinton Street
Gra na okrągło

Podobno budujesz
Swój własny dom
W głębi pustyni
Od życia nie chcesz już nic
Lecz musiałeś zachować
Wspomnienia

A Jane do dziś
Kosmyk włosów na Twych
Wiem że gdy dawałeś go jej
Myślałeś już o tym by zwiać
Lecz niełatwo jest zwiać

Gdy tu byłeś ostatnio
Wyglądałeś jak starzec
Podniszczyłeś swój słynny
Niebieski prochowiec
Do każdego pociągu
Wychodziłeś na dworzec
Bez swej Lili Marlene
Powracałeś do domu

Dałeś mej kobiecie
Swego życia
Zaledwie strzęp
Nie jest już moją żoną
I Twoją Też nie

Ciągle widzę Cię
Z różą w zębach choć wiem
Że to tani był greps
Lecz spodobał się Jane
Jane pozdrawia cię też

Cóż mam ci powiedzieć
Mój Bracie mój Kacie
Sam nie wiem czy pisać
Czy nie ...
Brakuje mi ciebie
Przebaczam od siebie
To dobrze żeś w drogę
Mi wszedł

A może byś
Tak kiedyś wpadł
Do mnie
Lub do Jane
Twój wróg sypia nadal twardo
A jego żona
Nudzi się

A Jane do dziś
Kosmyk włosów na Twych
Wiem że gdy dawałeś go jej
Myślałeś już o tym by zwiać
Tak
A Jane do dziś
Kosmyk włosów ma Twych
Wiem że gdy dawałeś go jej
Myślałeś już o tym by zwiać


**************

Z ostatniej chwili - ... wody nie mam w kranie ni gramika... !! Nie ma w czym obmyć ciała swego zepsutego...
A na nodze nadal zaposiadam pamiątkę po nauce jazdy na nartach ;o) (zdjęcie poczynione kiedy jeszcze woda była.. dzisiaj kolor intensywniejszy jakiś i może bardziej różnorodne to ubarwienie jest... )
I w ogóle coś mi się chce nieustannie...

sobota, 10 stycznia 2009

Chet Baker od rana...

hmm... poranek lekko melancholią owiany pomimo widma tego co zrobić dzisiaj muszę.. jakie spotkania odbyć...
Sięgnęłam po płytkę Cheta Bakera - Chet for Lovers... i ona na takie rozmamłanie się melancholijne jest idealna...
By wprowadzić w nastrój w jakim utknęłam zapodam My Funny Valentine...
Piękny to on nie był... (ów Chet)...ale ma w sobie tą unikatową wręcz zdolność nastrojowości wprowadzania... A kiedy trąbka do ust jego zmierza to już wiadomo, że czar popłynie...
Piękny to utwór... pięknie poprowadzony... delikatnie.. subtelnie... hm... porywając się na porównania jak muśnięcia atłasu po nagiej skórze... czyż nie tak to brzmi?...






hmm... odpływa człek... to właśnie w takim nastroju dzisiaj jestem...
Aż żal przerywać i iść w gąszcz klientów spraw...

niedziela, 4 stycznia 2009

piękny czas...

Pięknie było... wyjechałam w poniedziałek na noc... Zakopane powitało mnie po 6tej... zaśnieżone... zacudnione... no i oczywiście Mężczyzna.... mmmmm.... fantastycznie było rzucić się w tej wytęsknione ramiona i pojechać wśród nieziemskiego krajobrazu do naszego domku... Domek umieszczony na granicy Doliny Kościeliskiej.. przepięknie ułożony... konstrukcji górskiej zauroczył...
A widok z okna mieliśmy taki właśnie...


















A później było wszystko... przede wszystki różowy sylwester... wejście na sale przypieczętowane nieco zmienionym stwierdzeniem pingwinów z Madagaskaru "różowo jakoś"... Róż dawał po oczach równo.. a stroje bawiły do łez... Jedyny minus, że około 3/4 towarzystwo rozłożyło się chorobowo... ale i tak próbowałam na nartach... i chyba załapałam bakcylka.. bo niebywałe mam na nie parcie... Mam nadzieję, że w lutym uda nam się myknąć gdzieś pojeździć... Był kulig połączony z ogniskiem, kiełbaskami, bimbrem, śpiewami i powrotem z pochodniami... No i kąpiel w gorących źródłach na Słowacji... kiedy ciało rozgrzane spoczywało bezpiecznie zanurzone w ciepełku.. a na włosy wpełzowywał szron.... ;o)...





A przede wszystkim fanstastyczna grupa ludzi.. znająca się jak łyse konie... bardzo chciałabym móc się z nimi spotykać... i Ten Mężczyzna... Najnormalniej w świecie dobrze mi z nim... aż dziw...


















Pożegnalny rzut okiem na domek...